Potrafią sobie wygarnąć, ale też potrafią poklepać się po plecach. Trochę inny skład, mocniejsza muzyka, inna nazwa. Zespół Vibrant już jutro wystąpi w pubie Pięć Sztuk. Nam wokalista Leszek „Jebik” Kowalik opowiedział o płycie, koncertach i swoich scenicznych wcieleniach.
SPIN: Kiedyś Outside, dzisiaj Vibrant. Czemu nastąpiły te zmiany?
Leszek Kowalik: Zmienił się skład zespołu, zmieniła się muzyka i doszliśmy do wniosku, że przydałaby się także nowa nazwa. Nie ukrywam, że było to podyktowane także tym, że w sieci zespołów o nazwie Outside było mnóstwo, na samym MySpace około 5 tysięcy, więc ciężko się w takiej sytuacji przebić.
SPIN: Nie baliście się, że nowa nazwa to trochę jak zaczynanie od początku?
LK: Oczywiście, spodziewaliśmy się, że niektórzy nie będą kojarzyć nazwy i trzeba będzie budować markę od nowa. Ale jak to się mówi: kto nie smaruje ten nie jedzie.
SPIN: A jak zmieniła się Wasza muzyka?
LK: Wcześniej było spokojniej to był taki był rock środka, teraz stawiamy na połączenie z metalem, jest większy czad. Ja to tak nazywam hell rock. No i to, że śpiewamy po angielsku.
SPIN: Dlaczego angielski?
LK: Łatwiej mi się śpiewa, jest płynniejszy, prostszy. A też przy okazji można zaistnieć, zwłaszcza w dobie internetu, w krajach zachodnich. Nie ma językowej bariery. Ale na koncercie gramy kilka pozycji Outside i gramy je po polsku, ale są delikatnie przearanżowane.
SPIN: Jak idzie Ci pisanie teksów, bo większość muzyków, z którymi rozmawiam mówi, że piszą głównie i najlepiej jak mają „doła”?
LK: (śmiech) I mają rację. Mam tak samo. Teksty mi się najlepiej pisze kiedy jestem smutny. Jak jestem szczęśliwy to nie mogę się w pisaniu odnaleźć i wydobyć z siebie tego cierpiącego rocka. Wtedy bym śpiewał o motylkach i kwiatkach.
SPIN: Jesteś szefem czy panuje u Was taka rodzinna atmosfera?
LK: Jeśli chodzi o teksty to jak są moje, to raczej nikt mi się tam, że tak to ujmę, nie wtrynia. Jeśli chodzi o aranże, każdy coś od siebie dorzuca, nawet jak ja zrobię muzykę. Mamy taką zasadę, że jak ktoś przyniesie jakiś utwór to on ma ostatnie zdanie, ale szanujemy swoje uwagi i każdy może coś powiedzieć.
SPIN: Jak się pracuje z bratem? Więcej można powiedzieć? Na więcej sobie pozwolić?
LK: Znamy się od małego (śmiech) i możemy sobie powiedzieć wszystko bez ogródek, aczkolwiek z zresztą zespołu znamy się tyle lat, że kiedy trzeba to sobie wygarniamy, a jak trzeba to klepiemy po plecach.
SPIN: Praktycznie każdy z Was gra jeszcze w innych zespołach, udziela się w projektach. Jak Wam się udaje to wszystko pogodzić?
LK: No czasami jest ciężko, sam gram w trzech zespołach i muszę naprawdę dużo planować. Czasem musimy nieźle się nagimnastykować z terminami, by coś wyszło. Na szczęście jest prawo pierwszeństwa, jak ktoś zaklepie jakiś termin, to nikt się nie denerwuje. Staramy się też spotkać chociaż raz w tygodniu na próbach, bo każdy ma jakąś rodzinę, większą lub mniejszą. Nie zawsze to się niestety udaje, ale się staramy.
SPIN: Wydaliście płytę. Długo Wam to zajęło? Sami ją sfinansowaliście?
LK: Płytę wydaliśmy sami, nagraliśmy sami i rozprowadzamy ja sami. Założyliśmy sklep internetowy, można pobrać ją w wersji cyfrowej. W dzisiejszych czasach więcej się sprzedaje na koncertach. A samo wydanie zajęło nam to sporo czasu. Zaczęliśmy ją nagrywać jeszcze jako Outside, ale jak zaczął się zmieniać skład to pomyślałem, że trzeba zrobić coś nowego. Ale przy okazji powiem, że mamy już chyba połowę materiału na drugą płytę. Więc może teraz pójdzie szybciej.
SPIN: Masz ulubiony kawałek?
LK: Ciężko mi o dystans, bo jak coś napiszę to potem trudno wybrać coś najlepszego. To są takie moje dzieci.
SPIN: Koncerty to bardziej praca czy przyjemność?
LK: Jedno i drugie. Samo granie jest bardzo przyjemne, ale czasem warunki z jakimi się borykamy to zakłócają. Bo najgorsze jest czekanie. Czasami próba jest o 9 a koncert wieczorem. W tym czasie nie bardzo wiadomo czym się zająć. Jeden chodzi i zwiedza, inny śpi. Nuda to jest najgorszy przyjaciel muzyka.
SPIN: Braliście udział w przesłuchaniach, aby wystąpić na Przystanku Woodstock, nie udało się, ale w sumie jest się czym pochwalić.
LK: Faktycznie, szkoda, ale mały sukces możemy sobie na konto zapisać. Na początku wysyłało się płyty. Zgłoszeń było ponad 700, a z tego grona jury wybrało 27 zespołów do półfinału. Znaleźliśmy się w tym gronie. Potem był półfinał we Wrocławiu, był podział na trzy koncerty po 9 zespołów i jeden z każdej grupy wszedł do finału. Nie udało się, ale przygoda była cudowna. Bawiliśmy się świetnie, poznaliśmy wiele ciekawych osób. I kto wie, czy za rok też nie wystartujemy.
SPIN: Jako wokalista Vibrant jesteś ostry, ale znamy też Twoją inną odsłonę. Jak jest Twoja prawdziwa twarz?
LK: Każda. Chcę grać brudnego rocka i w Vibrancie mogę dać się ponieść. Mogę splunąć na scenę i nikt się nie obrazi. Ale gram też w porządnych zespołach (śmiech). Poza tym moje imię to Leszek, które podobno pochodzi od lisa. Jak wiadomo lis jest przebiegły, chytry, to i ja się potrafię wszędzie dopasować (śmiech). Ale na pewno żadna z tych twarzy nie jest pozą. Lubię pokrzyczeć, ale zaśpiewać cicho to też wyzwanie.
fot. archiwum prywatne zespołu
Vibrant: Leszek Kowalik -vocal, guitar / Daniel Popek -guitar / Jakub Kowalik -bass guitar / Grzegorz Wieczorek -drums
Koncert 23 kwietnia – Pięć Sztuk, godz. 19. Przed Vibrantem wystąpi kapela We Hate Roses z Warszawy