Przyznam szczerze: jestem dumna z tego, że mieszkam w Siedlcach. Tutaj jest inaczej niż wszędzie. Spokojnie. Przyzwyczaiłam się do określenia „wyspa szczęścia”, które padło podczas jednej z konferencji. Przez siedem lat jeszcze mnie nie napadnięto (a gdzie indziej napadnięto mnie od razu po wyjściu z pociągu.
Raz tylko dostałam w okulary kulką śniegu, ale przecież takie są prawa młodych… Z drugiej strony, raz na skrzyżowaniu przy placu Gen. Sikorskiego, pan przepuścił mnie na czerwonym… Więc się wyrównało. Powstają nowe zakłady, mamy inwestorów. Ba, nawet mieliśmy gościć przystojnych piłkarzy podczas EURO 2012, ale, powiedzmy szczerze, nie wszystko możemy mieć… Mamy fajne logo – nawet w języku angielskim… Nawet rzuciłam palenie i wiem, że w innym mieście bym tego nie zrobiła… A teraz mamy lampki w dwóch kolorach na Piłsudskiego!!!! I skąd to wszystko się bierze? Dlaczego jesteśmy tak szczęśliwym miastem? Bo żyjemy na uświęconej ziemi. Wszystko co nowe jest poświęcone. Co stare zresztą też. Nie wiem czy jest jakiś niepoświęcony fragment drogi na terenie miasta. Czy jest jakiś zakład niepoświęcony. Ze ściany sali konferencyjnej w Urzędzie Miasta patrzy na mnie obraz Św. Stanisława (pod którym obowiązkowo niektórzy radni chcieli być wymienieni z imienia i nazwiska, a nie wiedzieli kiedy ten się urodził)… Kolejny kościół powstanie już niedługo. Każdą inwestycję zaczynamy w „Imię Boże”… Każdą wstęgę przecina biskup i wszędzie jest jego podpis… Każdy projekt magistratu jest rozpatrywany pozytywnie, bo tu, nawet w szczegóły diabeł się nie wkradnie. |
Amen.